
Czym jest świadomość? Czy stając się bardziej świadomymi, stajemy się szczęśliwsi, a może przeciwnie – narażamy się na konfrontację z bolesną prawdą o sobie i świecie? Refleksjami na ten temat dzieli się z nami Patrycja Pruchnik (Nitya), przewodniczka tych, którzy chcą się przebudzić i dowiedzieć się, kim naprawdę są.
"Satsang, z sanskryckiego सत्संग – dosł. „obcowanie z prawdą” (sat – „prawda”; sanga – „towarzystwo”) – rodzaj praktyki duchowej, polegającej na aktywnym dialogu (pytaniach i odpowiedziach) z nauczycielem, często w połączeniu z sesjami medytacyjnymi.
Satsang pomaga spojrzeć na rzeczy z szerszej perspektywy. To też okazja, aby zwolnić, pobyć z innymi i wspólnie głęboko wejrzeć w siebie."
Agnieszka Meyer: Prowadzisz warsztaty odosobnienia, medytacje, a wszystko w duchu nondualizmu, gdzie clue stanowi zagadnienie satsangów. O co w tym chodzi?
Patrycja Pruchnik (Nitya): Satsang to po prostu nasz stan naturalny. To zwyczajność istnienia, bycia. To coś tak prostego, że najczęściej nam umyka. Nauczyliśmy się w doświadczaniu rzeczywistości posługiwać wiedzą, zapominając o tym, że przed naszą interpretacją życia ono po prostu jest. Satsang i medytacja odzierają nas z wąskiej indywidualnej perspektywy, pokazując coś bardziej podstawowego jak samo bycie, istnienie. Przed naszymi myślami jest miejsce spokoju i zwyczajności, każdy człowiek ma do tego miejsca dostęp. To miejsce to Obecność, Świadomość, Szeroka pozaindywidualna perspektywa, która ma charakter uniwersalny. Leży poza religiami, poza kulturą, statusem społecznym, wiedzą czy wykształceniem.
Jak rozumiem, chodzi tu o świadomość tego, kim jestem poza wszelkimi konstruktami, jakie tworzy nasza głowa?
Tak. Żyjąc posługujemy się językiem, terminami, te zaś są ograniczone, obciążone filtrem skojarzeń. Jesteśmy związani z definicjami, przyzwyczailiśmy się do odbierania świata poprzez interpretacje. Tymczasem można funkcjonować prosto i harmonijnie. Poza sztywnymi poglądami, ocenami, interpretacjami. Wystarczy sięgnąć do czegoś tak podstawowego jak samo bycie, samo „jestem”, które nie potrzebuje potwierdzenia, poklasku ani obrony. Terminu „Jestem” używa się do momentu, aż poczujemy od środka, czym to jest i co tak naprawdę znaczy. Najprościej ujmując mamy przekierować uwagę z tego, co widzimy, z czego zdajemy sobie sprawę, co przez nas przepływa (myśli, uczucia, obrazy), na to skąd to wszystko płynie. Gdzie się wydarza. Rzecz w tym, by dojść do miejsca, które nie potrzebuje słów.
Świadomość jest cechą tylko ludzką?
Jest źródłem wszystkiego. Ze Świadomości (Jestem) wszystko się wywodzi. Gdybyśmy nie mieli tego podstawowego aspektu świadomości w sobie, nie moglibyśmy mieć żadnych doświadczeń, niczego spostrzec, nie moglibyśmy istnieć.
Czyli nie jest to ani doświadczenie, ani – jak chcą niektórzy – wynik procesów biochemicznych organizmu?
By zaistniało jakiekolwiek doświadczenie, czy procesy biochemiczne, musi istnieć siła, która je tworzy i niszczy. Ta siła jest podstawą. Jest nią Świadomość (Jestem). To pole, dzięki któremu wszystko może zachodzić. Funkcjonowanie naszych umysłów również zachodzi dzięki niej. Dowiadujemy się o tym poprzez samoświadomość. Rozpoznanie tego przynosi ogromną ulgę i poczucie spełnienia.
W niej znajdziemy odpowiedź na pytanie, kim jestem?
Tak. I nawet nie musimy jej szukać. Ta siła jest z nami od zawsze. Niestety, nikt nas nie uczy, że spełnienie, głębia i spokój już są wewnątrz nas. Świat nam stale podpowiada, że trzeba ich szukać na zewnątrz: w bogactwie, związkach, pracy, w pogoni za ambicjami. Wydaje nam się, że jak dojdziemy do jakiegoś etapu albo jak okoliczności w odpowiedni sposób się poukładają, wówczas poczujemy się szczęśliwi. Jak długo potrwa jednak nasze szczęście? I czy odczuwamy je dlatego, że udało nam się coś zdobyć, czy też dlatego, że przestaliśmy za tym czymś gonić? Gdy poszukujemy szczęścia na zewnątrz, jesteśmy skazani na porażkę. Okoliczności i rzeczy nie będą trwały wiecznie. Jeśli mają swój początek, to kiedyś też będą musiały się skończyć.
Wielu z nas, chcąc się rozwijać, w gruncie rzeczy ugania się za czymś krótkotrwałym i efemerycznym.
Znam to z własnego podwórka. Milion razy słyszałam terminy typu: „zajrzyj w siebie”, „zatrzymaj się”, „pójdź do źródła myśli”. Nie rozumiałam tego. Kiedy na początku siadamy do medytacji, nasz umysł tego nie rozumnie, walczy, próbuje różnych sposobów, nie chce się poddać. Aż w pewnym momencie zaczynamy od środka rozumieć, co wprawia nas w zamęt. Mędrcy wszystkich kultur radzili, by zajrzeć do środka, w przeciwną stronę, niż chce świat. Gdybym nie spotkała swoich nauczycieli, nie wiedziałabym, jak to zrobić i co to znaczy wejrzeć w siebie.
W jaki sposób doprowadzili Cię do źródła?
Początkowo próbowałam wszystkiego sama. W końcu musiałam stanąć przed sobą i przyznać, że mi to nie wychodzi, że moje strategie na szczęście nie sprawdziły się. To był bardzo ważny moment. Niedługo później spotkałam mojego nauczyciela Mooji`ego. 11 lat temu weszłam na spotkanie z nim w Indiach. W ułamku sekundy pojęłam, że on mnie poprowadzi, że znajdę to, czego szukam. Spotkania z nim sprawiły, że moje poszukiwania dobiegły końca.
To musi być błogie uczucie?
To było jak radykalne otrzeźwienie.
Sporo osób żyje dziś w takim kołowrocie, którego wcześniej Ty doświadczałaś, może dlatego też obecnie tak duża popularność medytacji i podobnych praktyk skierowanych na rozwój wewnętrzny?
Nie radzimy sobie z natłokiem bodźców, informacji, nasze umysły wariują. Dzisiejsza młodzież, dzieci nie potrafią się skupić. A przecież właśnie zdolność skupienia się jest kluczem do poznania siebie. Dlatego medytacja i dystansowanie się do umysłu są dziś potrzebne jak lekarstwo na chorobę. Kiedyś wiedza, którą się dzielę była wiedzą tajemną, nieudostępnianą szerzej. Prawdopodobnie dlatego, iż była wbrew sztywnym strukturom władzy i społeczeństwa. Dzisiaj jest już dostępna. Dodatkowo instytucjonalne religie nie są już żadną odpowiedzią. Są skostniałe, wyzute z serca i pozbawione zdrowego rozsądku. Ludzkość jednak tęskni do autentycznej duchowości, do odpoczynku.
Co Tobie pomogło się przebudzić?
Myślę, że właśnie owo przeładowanie, cierpienie. Rozmaite trudności życiowe przekierowały mnie na drogę poznania siebie. Inaczej pewnie dalej byłabym zajęta pogonią za ułudą.
Kim byłaś przed przebudzeniem?
Nieszczęśliwą dziewczyną. Pozornie wszystko było w porządku, radziłam sobie, robiłam karierę. Tak naprawdę jednak byłam zagubioną istotą, która w żadnym miejscu nie czuła się w pełni dobrze. Później pojawił się spokój niezależny od miejsca i okoliczności.
A nie jest to raczej obojętność, godzenie się ze wszystkim, co przynosi los?
Wręcz odwrotnie. Nie obojętność, a cierpliwość. Przez to, że nie pędzę za pierwszym bodźcem, który pojawi się w świadomości, mogę zdziałać więcej, sensowniej te działania ukierunkować. Brak niepokoju, oporu, sprawia, że mam więcej energii. Mogę prowadzić więcej warsztatów i spotkań . Zmieniło się przede wszystkim to, że… przestałam być głodna. Kiedyś zawsze odczuwałam niedosyt, ciągłe łaknienie rzeczy, doświadczeń. Teraz odpowiadam na to, co przynosi życie, co z nim przypływa. I życie daje mi znacznie więcej, niż mogłabym prosić.
Obejrzałam kilkanaście Twoich wideospotkań. Muszę przyznać, że nie było to łatwe. Musiałam wytracić tempo, zwolnić, nie panikować, kiedy następowały minuty ciszy, ale przede wszystkim odrzucić definicje wielu słów, zrozumieć, że są tylko próbą oddania czegoś poza nimi…
Wiem, myślę, że dla osób początkujących to musi być trudne (śmiech). „O czym ona mówi? To się w ogóle nie składa w logiczną całość!”. Część ludzi oglądając mnie odczuwa irytację i wkurzenie, ale mimo tego rozdrażnienia, oglądają ponownie i po którymś przesłuchaniu, zrozumienie zaczyna się pojawiać. Piszą wtedy listy z ogromną wdzięcznością. Przychodzą na spotkania. Sama logika tutaj nie wystarczy. Owszem pomaga, ale z czasem nawet logikę trzeba będzie porzucić. Często wypowiadam paradoksy, które dla naszej logiki są frustrujące. W tym szaleństwie jest jednak metoda.
Zapewne mogłabyś opracować inaczej swoje warsztaty online. Wystarczyłoby kilka technik z repertuaru: „Jak przekonująco mówić, by ludzie słuchali i wierzyli?”, ale Ty się na to nie silisz. Mówisz to, co płynie gdzieś ze środka Ciebie.
Stosowanie takich technik jest manipulacją. W moim podejściu, prawda broni się sama. Nie trzeba jej atrakcyjnie opakowywać.
Masz jakąś radę dla osób, które jak Ty dawniej, czują się zagubione i szukają drogi do siebie samych?
Zaczęłabym od poszukania sposobu na złapanie dystansu do samego siebie, do tego co się myśli, co myśli się, że się wie, co się czuje i uważa za słuszne. Innymi słowy od dystansu do umysłu. To najlepsze lekarstwo. I tak naprawdę wszystko do tego się sprowadza. Jeśli zauważę, że to, co myślę, jest tylko moje, subiektywne, naznaczone moim doświadczeniem, pamięcią, wychowaniem, mogę spostrzec, że to wyłącznie moja perspektywa. Jeśli się tego kurczowo trzymam, cierpię. Dostrzeżenie tego to pierwszy krok.
A może wcale nie muszę się tak przejmować? Sięgnęłabym do miejsca, które jest celem każdej ścieżki duchowej. I nie tylko duchowej. To miejsce narodzin, życia i spoczynku każdej istoty. Nie musimy go szukać, nie musimy docierać do niego krętymi ścieżkami. Źródło jest w nas od zawsze. Trzeba je tylko rozpoznać. Na satsangu pokazuję jak bezpośrednio tam wejrzeć. Inne drogi proponują dochodzenie w sposób pośredni. Każą przygotować najpierw ciało, umysł, emocje. Jednak życie tak naprawdę nie stawia nam warunków. Niezależnie jaki/jaka jesteś, ile masz lat, jakie masz wykształcenie, niezależnie od twoich osiągnięć, preferencji seksualnych, płci – już teraz jakaś część ciebie jest wolna. Trzeba nawiązać z nią kontakt, a wszystko od razu wróci na swoje miejsce.
Czyli przede wszystkim dystansowanie się do myśli?
Tak. Nasze myśli są największą przyczyną cierpienia. A mogą być też przyjacielem i wsparciem. Gdy znamy pochodzenie umysłu, jego prawdziwy dom, wówczas możemy go używać sprawnie i adekwatnie do sytuacji. Inaczej funkcjonujemy jak nawigacja, która nie może znaleźć sygnału GPS – szuka, szuka po omacku, a komunikat wciąż ten sam: „connection unavailable”.
Więcej rozmów z Nityą i artykułów na temat Satsangu przeczytasz TUTAJ.